wtorek, 25 grudnia 2012

Tryptyk mediolański- part II














Moim nałogiem jest kawa i magazyny o modzie.Uwielbiam czytać wywiady, które ukazują przyziemność znanych albo zasłużonych ludzi. Ostatnio natknęłam się na wywiad z Weroniką Rosati( Elle Polska, styczeń 2013,str 96-100) . Nie lubiłam aktorki, ale na tych kilku stronach zostało ukazane jej zwyczajne perypetie, problemy z życiem w Hollywood...Coś we mnie tknęło, ale nie tylko dla tego, że też walczę o marzenia za granicą. 
  Wiemy, że robienie kariery w znanych miejscach  uskrzydla działania. Wydaje się rzeczą naturalną, że tam gdzie jest duże miasto łatwiej jest o pracę, wszelkie dogodności życia, a w miejscach związanych z  daną branżą ( np. Paryż, Hollywood) szczęścia może próbować każdy. Ale już nie każdemu może się udać.


" Nie ważne że pod górkę ważne, że do celu"



Jedno jest pewne jest ciężej niż wszystkim się wydaję,
nikt nikogo nie szuka do pracy i nawet staż nie jest ofertą powszechną, którą można dopasować do własnych wymagań i oczekiwań. Zanim wyruszysz przemyśl, czy jesteś na tyle silny/ silna by przetrwać przeciwność losu i dalej wierzyć w ten jeden, nadrzędny i najważniejszy cel. 


 Pamiętam doskonale dni, które były szare i nudne.Życie w marzeniach też dotyka rzeczywistość. Wtedy najfajniejsze co mogłam dla siebie zrobić wieczorem, po całym dniu szukania szczęścia w domach mody, było obejrzenie odcinka serialu "Lekarze". Ich problemy w szpitalu, zawsze sprawiały, że moje stawały się mniejsze. Ktokolwiek kto żyje za granicą albo daleko od domu docenia bardziej każdą dogodność, ceni sobie spokój i nabiera pokory każdego dnia. Walka o sukces nie oznacza same przegrane, ale doskonalenie sobie i przygotowanie na większe wyzwanie. Aby pewnego dnia pokonać większą poprzeczkę, na którą będziemy gotowi.


Weronika ma kilka sukcesów w Hollywood,  a mogła być dziewczyną Bonda.  Ja natomiast mam inne mniejsze, nie mam agenta, który by czuwał nad moim przebiegiem kariery, dlatego o każdy krok do przodu jestem odpowiedzialna osobiście.Ona czeka na telefon od menagera. Ja też czekam. Ona jest w Hollywod, a ja w Mediolanie. Tak daleko, tak inne charaktery i doświadczenie, ale łączy nas walka o marzenia. A w tej kwestii nie ma granic.



























piątek, 7 grudnia 2012

Tryptyp mediolański part I

 "Zmiany - nie lubimy ich. Boimy się. Ale nie możemy ich powstrzymać. Adaptujemy się do zmian. Albo zostajemy w tyle. Dorastanie boli i jeśli ktoś mówił wam coś innego - kłamał. Prawda jest taka - czasem im bardziej coś się zmienia, tym bardziej jest jak przedtem. Zdarza się też, że zmiany są dobre. Czasem zmiana jest najważniejsza."
                                         -Grey's Anatomy



 Wyjechałam do Mediolanu.Porzuciłam wszystko: dom, pracę, ojczyznę wszystko po to, aby sprawdzić czy spełnienie swoje marzenia. Miałam dwa wyjścia: albo moja naiwność w szczęście w  miejscu moich marzeń będzie mogła się wykazać, albo wrócę  zapłakana jako córka marnotrawna do domu w ucieczce przed swoją głupotą  
To będzie długa historia o decyzjach życiowych,proponuję zapalić papierosa, przygotować kawę czy wino obiecuję, że bo po tym fragmencie wasze spojrzenie na świat zmieni kolor... od was zależy na jaki.
Wzięłam bagaż i poszłam przed siebie. Pognałam zafascynowana światem mody tej z najwyższej półki jak zakochana Julia i pobiegłam na spotkanie swojego przeznaczenia w siedzibie Armaniego.Schowałam najmodniejsze ubrania jakie miałam, słownik kieszonkowy i jeszcze 30 kg innych niezbędnych drobiazgów. Nie wiedziałam od czego zacząć od zapisywania drogi do mieszkania czy lansu na najmodniejszych ulicach Mediolanu ( a właściwie co to znaczy modna ulica? tłoczno, dużo turystów?!). Zaczęłam od słuchania włoskiego na żywo i zbladłam, bo nic nie zrozumiałam. A miało być tak pięknie, bo to taki łatwy język. Miałam mapę, ale bez  numerów autobusów, tramwajów itp, ale najbardziej chciałam odnaleźć siebie. Tu, gdzie modę  je się na śniadanie, na obiad przeżuwa się prawdziwą skórę włoską, a  kolekcję.. najnowszą ogląda się w "Vogue".

Przygotowałam plan działania. Pierwsze dwa dni na rozeznanie terenu, poszukanie skupisk ludzi związanych z modą, a na kolejne to Fashion Week. A potem to tylko Prada będzie o mnie walczyć z Dolce& Gabanna o tak superzdolnego pracownika. O mnie. Nie dość, że imię jak najsławniejsza modelka to jeszcze pochodzę z tej samej krainy co Zuza Bijoch ( kolejna sławna modelka przyp. red.).

A było zupełnie inaczej.  Poznawałam codzienne nowych ludzi z całego świata, musiałam pływać w wodzie, gdzie nigdzie nie było napisane jaka jest głębokość. Bez żadnego koła ratunkowego. Okazało się, że jest więcej obcokrajowców niż rodowitych mediolańczyków, ale i tak witają mnie jak turystę.
Nikt nie czekał  na mnie z wyciągniętymi rękami oferując mi stanowisko stażysty Vogue Italia czy młodszego kreatywnego u Armaniego.  Każdego dnia uświadamiałam sobie, że mam więcej do zrobienia niż sobie wyobrażałam. Moje cv nie szokuje, moja wiedza na temat biznesu modowego nie jest niczym nowym, nawet czymś powszechnym i nudnym. Wszechobecny język obcy ( arabski, rosyjski, niemiecki, japoński i ten najważniejszy, czyli chiński) w tramwaju, autobusie i na ulicy.Ale miałam dużo szczęścia, bo wciąż każdego dnia rozmawiam o moich mediolańskich rozterkach z Polakami na kawie.



Każdego dnia jestem niesamowicie z siebie dumna, że wylądowałam w tak przyjaznym miejscu, gdzie Annę dello Russo spotyka się na ulicy a w bloku obok śpiewak ćwiczy liberetto do La Skali . Nie miałam dnia, w którym chciałabym uciekać do kraju, gdzie koturny Lady Gagi są skandalem na ulicy. Gdy pada śnieg Mediolan przypomina Polskę, ale mój cyrograf  z światem mody  przypomina mi, że jak każda umowa wszystko ma swój czas. Nie przestaję wierzyć, że jeszcze dotknę modę w najlepszym wydaniu tu. W Mediolanie.